Ks. Jacek Pajewski
„Concordia parvae res crescunt, discordia maximae dilabuntur – zgoda buduje, niezgoda rujnuje“. Doskonale musieli znać przesłanie oraz aktualność tego przysłowia ci, którzy w drugiej połowie XIX wieku, a dokładnie w 1874 roku, powołali do życia kopalnię rud żelaza „Concordia“ w Herdorf. Praca w trudnych warunkach, pod ziemią, w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu robotników, wymaga współpracy, poświęcenia, zrozumienia oraz szeroko pojętej zgody wszystkich pracowników. Sądzę więc, że to było głównym powodem, aby kopalnę nazwać „Concordia”. Górnicy byli świadomi tego, że tylko w zgodnej i pełnej zufania atmosferze można w miarę bezpiecznie i dobrze wykonywać pracę. W czasach nam współczesnych operuje się bardzo często pojęciem Teamgeist. W języku polskim najprościej termin ten tłumaczy się jako duch współpracy, tudzież atmosfera w zespole. W sportowych grach zespołowych, np. w piłce nożnej, atmosfera w drużynie, zarówno na treningach jak i podczas rozgrywanych zawodów odgrywa niesamowicie ważną rolę. Bez atmosfery wspólpracy , zrozumienia i zgody drużna będzie stanowiła tylko zlepek indywiduów pozbawionych twórczej mocy zgodnego działania, a co za tym idzie sukcesów.
„Concordia” to miejsce położone w Westerwald, ale to przede wszystkim ludzie, którzy na przestrzeni lat tworzyli i nadal tworzą klimat oraz atmosferę tego miejsca. Miałem tę możliwość spotkać w „Concordii” podczas mojego trzyletniego w niej pobytu w latach 2008-2011, ludzi, którzy stworzyli wspomniany przeze mnie Teamgeist. Pozwolę sobie wspomnieć na tym miejscu niektóre osoby, z którymi dane mi było przebywać i pracować w „Concordii”. Przyjechałem do „Concordii” w sobotę 06.09.2008 roku. W przygotowanym dla mnie pokoju zastałem na biurku bukiet kwiatów, kosz z owocami oraz butelkę czerwonego wina. Dolączony był do nich bilecik od siostry Andrzei, Barbary i Dalmacji z sympatycznymi słowami powitania oraz życzeniami dobrego pobytu w „Concordii”. W 2009 roku dołączyła s. Luiza. Z życzliwością wspominam współpracę z siostrami Służebniczkami, ale przede wszystkim w mojej świadomości zapadła ich pełna oddania praca: w kuchni, na jadalni, w pralni, w biurze i kaplicy, prace porządkowe i praca wychowacza oraz inne obowiązki. Godnym podziwu bylo ich zaangażowanie podczas szczególnych i ważnych wydarzeń, które wymagały dużego wysiłku oraz zgodnej współpracy. Mam tutaj na myśli ferie dla dzieci i młodzieży, które miały miejsce w zasadzie o każdej porze roku, Polonijne Spotkania Młodych, festyny rodzinne, festiwale, konkursy artystczne, sympozja, spotkania różnych grup formacyjnych itp. Na „Concordię” patrzyłem poprzez pryzmat ludzi tam będacych i budujących atmosferę i klimat tego miejsca. Myśłę, że „Concordia” istniała jako uniwersalne miejsce i ośrodek, w którym wszyscy, tzn. dorośli i dzieci, grupy, wspólnoty, wierni z polskich misji katolickich rozsianych w Niemczech a także miejscowa ludność niemiecka, widzieli i znajdowali w niej miejsce dla siebie. Wspomniałem, że to ludzie budują i tworzą odpowiedni klimat każdego miejsca. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o przesymptycznym państwie Irenie i Henry (Zdzisławie) Mosch. Zawsze, piszę to słowo z wielką odpowiedzialnością, powtarzam – zawsze slużyli pomocą i dyspozycyjnością. Nie można było nie zauważyc, że „Concordia” była blisko ich sercu. Sam niejednokrotnie doswiadczyłem ich konkretnej pomocy. Również dla Niemców z okolicznych miejscowości ośrodek ten nie był rzeczywistością obojętną. Wszelkiego rodzaju grupy niemieckojęzyczne gościły w tym domu. Regularnie spotykały się w „Concordii” panie z KFD Dermbach, młodzież i dzieci przygotowujące się do sakramentu bierzmowania i Komunii Świętej, schola parafialna z jej dyrygentem Thorstenem Stendebach oraz inne grupy lub współnoty oraz osoby indywidualne. Miałem pozytywne wrażenie, że oni wszyscy czuli się w „Concordii” komfortowo oraz czuli się z nami, i my z nimi dobrze. Najlepszym tego przykładem mogła być grupa mężczyzn z Dermbach, która po nabożeństwie niedzielnym lub świątecznym przybywała regularnie na tzw. Frühschoppen. Zaś wszem wiadomym było w Herdorf i Dermbach, iż w każde niedzielne popołudnie można było przyjść do „Concordii” na kawę i smaczne ciasto. Niby szczegół, ale zapadający w pamięć moją oraz okolicznych mieszkańców. Przypominam również sobie żywe, powiedziałbym , że przyjacielskie kontakty i spotkania z burmistrzem Herdorf Uwe Ermer. Należał on niewątpliwei do przyjaciół naszego domu. Inną charakterystyczną postacią, rozpoznawalną przez tych, co odwiedzali „Concordię” był pan Rudi Weber. Sympatyczny „Gruby” jak zwykliśmy go nazywać, służył bardzo praktyczną pomocą oraz radami w zakresie administaracji oraz wszelkiego rodzaju sprawmi związanymi z zabudową ośrodka. W zasadzie, to każdego dnia nas odwiedzał, zaś w niedziele i święta uczestniczył razem z nami w nabożeństwach. Był doskonalym kompanem do spędzania wolnego czasu. Przyjaźniłem się z nim do momentu jego śmierci, która nastąpiła w maju 2017 roku.
„Concordia” skupiała wokół siebie ludzi z rozmaitych, często z bardzo odmiennych od siebie kręgów i różnych zainteresowań. I na tym polegał również jej fenomen. Bo jak wytłumaczyć fakt, gdzie w „Ponderosie” (jedno z pomieszczeń w „Concordii”) odbywała się impreza kilkudziesięciu tzw. Harleyowców, pań i panów w czarnych nabijanych ćwiekami kurtkach, słuchających bardzo ostrej muzyki rockowej, zaś w tym samym czasie prawie setka dzieci modliła się kaplicy podczas nabożeństwa. Dla wszyskich starczało miejsca i nikt nie mógł się poczuć odrzucony, zaniedbany lub ignorowany przez ludzi o odmiennych zainteresowaniach. Sztuka i kultura miały również swoje miejsce w tym domu. Wspomieć należy warsztaty artystyczne dla dzieci i młodzieży prowadzone przez artystę malarza pana Zygmunta Nasiółkowskiego oraz wernisaże jego i innych artystów. Różnorodność „Concordii” przejawiała sie również spotkaniach muzków, artystów i poetów, turnieje szachowe oraz tzw. grupy mecenasa Edmunda Ropla, który potrafił każdego roku na jesieni zapraszać ciekawych ludzi sportu i kultury. Wspominam również jakże ważne dla młodego pokolenia warsztaty dla nauczycieli z jęzka polskiego i przedmiotów ojczystych prowadzone przez pania Halinę Koblenzer z Frankfurtu. Moim zdaniem wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia, projekty oraz normlna szara praca nie dokonałyby sie bez concordii – zgody. Bez wątpienia istnieje więcej osób, które uczestniczyły w tym co określiłbym mianem fenomenu „Concordii”. Dla mnie oni wszyscy byli przez 3 lata współpracownikami, domownikami oraz przyjaciółmi.
Ks. dr Jacek Pajewski SDB